Niegdyś we wsi pracowały dwa młyny wodne, umiejętnie wykorzystujące skąpy zazwyczaj nurt strumienia, czasem tylko po ulewach i roztopach nabierający wigoru. Rolnicy hodowali w stawkach karpie, trudnili się też pszczelarstwem. Pierwotnie opatrywali barcie, z czasem jednak zaczęli zakładać nowoczesne pasieki. Mimo skromnej liczby dzieci na miejscu z powodzeniem funkcjonowała szkoła, której charakterystyczny, ceglany budynek nadal stoi w centrum wsi. Uczniowie nie musieli daleko wędrować, elementarną wiedzę zdobywali blisko swoich domów.
Ważny ośrodek gospodarczy tworzył majątek, posiadający pałac i zabudowę folwarczną. Atrakcją wsi, chętnie odwiedzaną przez jej mieszkańców - ale także licznych przyjezdnych gości - był okazały zajazd, prowadzący świetną restaurację, oferujący pokoje gościnne tudzież zielone zaplecze na wolnym powietrzu, wyposażone w stoły biesiadne i ławy. Nazwę owego przybytku odpowiednio dobrano, określając go mianem Leśnego Pokoju. Była też druga gospoda.
Chociaż dawny Lauterbach raczej nie mógł konkurować z innymi miejscowościami wielkością, to jego mieszkańcy niewątpliwie dorównywali sąsiadom poczuciem humoru. Wydrukowane widokówki wsi opatrywano krótkim wierszykiem i wizerunkiem pończochy. To zestawienie zapewne powodowało zaciekawienie ludzi, sięgających po owe kartki. W swobodnej interpretacji rymowanka głosiła iż „w Gozdaninie swoją pończochę miałem, i tu ją zgubiłem, bez tej pończochy iść do domu nie mogłem, dlatego z chęcią w Gozdaninie zostałem”. Podobno to właśnie owa zguba miała zatrzymać kiedyś we wsi roztargnionego szynkarza, który tak zakochał się w tej ziemi, że postanowił na niej osiąść i otworzyć restaurację.
Gozdanina nie omijały w przeszłości klęski i nieszczęścia. Dotarła tu wojna trzydziestoletnia, a także odpryski trzeciej wojny śląskiej, toczonej w latach 1756–1763. Podobnie było w trakcie kampanii napoleońskiej. Pierwsza wojna światowa bezpośrednimi działaniami ominęła samą wieś, ale i stąd na jej fronty wyruszyli wcieleni do armii mężczyźni, z których część zginęła. Poświęcony im pomnik uroczyście po walkach odsłonięto, a dzięki dzisiejszym mieszkańcom wsi wrócił on niedawno na właściwe miejsce.
Druga ogólnoświatowa zawierucha militarna także długo toczyła się z dala od Gozdanina, tragiczny czas dla wsi przyniosły w istocie dopiero jej ostatnie miesiące. W styczniu 1945 roku docierały tu fale niemieckich uchodźców. Już nie hajlowali na brunatnych wiecach, za to wielu potajemnie przeklinało Hitlera. Publiczne wyrażenie takich emocji bywało dla śmiałków tragiczne w skutkach.
Od początku lutego opodal Gozdanina jego mieszkańcy pod nadzorem wojska budowali polowe umocnienie, zapory przeciwczołgowe i pozycje strzeleckie. Przymusową ewakuację ludności przeprowadzono w nocy z 16 na 17 lutego. Pozostali tylko mężczyźni z Volksturmu, którym dostarczono granaty ręczne, pancerfausty i karabiny.
W Gozdaninie i sąsiednim lesie miały swoje pozycje oddziały niemieckie i węgierskie. Stąd ich ciężka artyleria prowadziła ogień głównie nocą. Gdy w końcu do wsi weszli Sowieci, zaczęły się gwałty i rabunki. Taki był odwet za zbrodnie, popełnione przez Niemców w Rosji. W pałacu urządzono sowiecki lazaret, a potem komendanturę wojskową. Na wschód wysyłano gromadzone stada trofiejnego bydła.
Dzisiaj w okolicach wsi można znaleźć skorodowane rury pancerfaustów i inny, wojenny złom. Spod leśnej ściółki wystawał tam jakiś rdzewiejący pręt. Po wyjęciu okazał się szczątkami sowieckiego Mosina. Zapewne w ziemi drzemią tam także groźniejsze przedmioty. I są nadal niebezpieczne.