Tamtejsze obszary, sięgające daleko poza Świętoszów, już pod koniec dziewiętnastego wieku stały się celem pruskich wojskowych, którzy rozpoczęli ich militarne zagospodarowanie, tworząc podwaliny pod kompleksy koszarowe i wielkie poligony.
Po przejęciu władzy w Niemczech przez nazistów cały ten obszar ćwiczebny powiększono do rozmiarów, lokujących go na czołowym miejscu wśród podobnych, wojskowych obiektów hitlerowskiej III Rzeszy.
Gdy rujnowane alianckimi nalotami dywanowymi niemieckie zakłady przemysłowe zaczęto przenosić w rejony bezpieczniejsze, opodal leśniczówki powstała ukryta fabryka. Według publikacji „Bolesławiec – zarys monografii miasta” z 2001 roku był to obiekt, wytwarzający materiały wybuchowe i amunicję. Dużo wcześniej funkcjonował tam jeden z obozów Reichsarbeitsdienstu, czyli Służby Pracy Rzeszy.
Od 1945 roku do lipca 1992 roku na całym tym obszarze panowali Rosjanie. Poniemieckie zabudowania w pobliżu Karczmarki – jak teraz nazywano ten teren (w zarycie monografii Bolesławca jest on określony mianem Kaczmarki) Sowieci zaadaptowali czasowo na dodatkowe koszary. W lipcu 1992 roku ostatni żołnierze rosyjscy opuścili terytorium Polski, zabierając wszelką dokumentację techniczną oraz historyczną.
Porastający młodnikami, opustoszały teren w sąsiedztwie nieistniejącej leśniczówki Kretschamberg kusił różnych poszukiwaczy tajemniczymi, zrujnowanymi obiektami, wielkimi basenami o niejednoznacznym przeznaczeniu i innymi pozostałościami z czasów, gdy najpierw rządzili tu Niemcy, a po nich Rosjanie. Obiekty wznoszone przez Sowietów były łatwo rozpoznawalne, do nich należały choćby wielkie, wybetonowane place, poprzedzielane murami, ukryte w pobliżu wsi Lipiany. Najprawdopodobniej wcześniej osłaniały je lekkie dachy. Część owych boksów służyła zapewne do przechowywania kanistrów z materiałami pędnymi, bowiem kilka takich, mocno skorodowanych i pogniecionych pojemników leżało nadal na porastającym mchem betonie. Z różnych szczelin kiepskiej posadzki wyrastały liczne świerczki i sosenki, tworząc dość groteskowy obraz.
Ta część sowieckiej enklawy nie miała tak imponujących budowli, jak wielkie schrony magazynowe w bezpośrednim sąsiedztwie Trzebienia, ale posiadała obiekty bytowe, po których w większości pozostały tylko pagórki ruin.
Jedna z wypraw w okolice dawnej leśniczówki, zorganizowana przez kilku instruktorów ZHP, odbyła się w zimie. Był to czas naprawdę mroźny i śnieżny. Po uzyskaniu stosownych zezwoleń władz leśnych ruszono w knieję. Biały puch zdobił tajemnicze wejścia do podziemnych części zrujnowanych obiektów, ich zionące chłodem wnętrza pokrywał szron.
W nocy słupek zawieszonego przed harcerską „dziesiątką” termometru spadał znacznie poniżej minus dwudziestu stopni, więc blaszana koza nie tworzyła nawet iluzji ciepła. Biwakowiczów ubywało, wreszcie na miejscu pozostały jedynie dwie osoby, zwijające placówkę. Niestety, przemarznięty harcerski środek transportu, zdemobilizowany tarpan, całkowicie odmówił współpracy. Na szczęście leśniczy, zatroskany o bezpieczeństwo koczujących instruktorów, przysłał ciągnik z drwalami. Wspólne próby rozruszania opornego auta po wielu kwadransach przywróciły w końcu jego funkcjonowanie.
Niezwykłą pamiątką z tej wyprawy jest odkryty w zawalonym błotem i gruzem szambie wirnik, mający średnicę dwudziestu pięciu centymetrów. Wykonano go z doskonałej, kwasoodpornej stali. Tkwienie przez wiele dekad w wilgotnym dole nie zostawiło nawet plamki na jego lśniącej powierzchni. Tabunom poszukiwaczy zapewne nie chciało się babrać w wypełnionym bryją betonowym zbiorniku. Do dziś nie ustalono jednak, część jakiego urządzenia stanowiło owo bardzo ciężkie cacko.